Naziści na celowniku sprawiedliwości – recenzja
W tym roku nakładem Wydawnictwa MUZA ukazała się pozycja Donalda M. McKale „Naziści na celowniku sprawiedliwości”. Autor, profesor i wykładowca na Clemson University przedstawia wojenne i powojenne losy czołowych nazistów, którzy odpowiadali za wcielenie w życie „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.
W tym roku nakładem Wydawnictwa MUZA ukazała się pozycja Donalda M. McKale „Naziści na celowniku sprawiedliwości”. Autor, profesor i wykładowca na Clemson University przedstawia wojenne i powojenne losy czołowych nazistów, którzy odpowiadali za wcielenie w życie „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”.
Zestawia obok siebie sylwetki komendantów obozów zagłady, ich bezpośrednich współpracowników oraz „morderców zza biurka” czyli rozkazodawców „ostatecznego rozwiązania”. Przedstawia początki ich „kariery” aż do tragicznej dla ich ofiar kulminacji.
McKale wprawnie kreśli postaci, wywodzące się z niemieckich czy austriackich środowisk i klas społecznych, które w rezultacie swego entuzjazmu dla ideologii nazistowskiej, stały się jej głównym ogniwem wykonawczym. Choć postaci te wiele różni: wiek, stanowisko, ranga, dostrzec można pewien wspólny rys psychologiczny, który nie zmienił się nawet podczas ich procesów sądowych. To bezwzględna, cyniczna i nieskruszona postawa, która albo zrzucała odpowiedzialność na rozkazodawców albo jawnie odpierała zarzuty udziału w „ostatecznym rozwiązaniu” albo w ogóle nie uznawała go za bestialstwo. Za bezprecedensowy zwrot historii uznać należy to, że alianci nie zakwalifikowali zbrodni przeciw Żydom jako „zbrodni wojennych”. Nie pofatygowano się, aby podczas procesów odpowiednio i adekwatnie nazwać blisko 6 milionowe ludobójstwo. W ogromnej, nota bene milionowej, liczbie akt unikano w ogóle pojęć Żydzi czy kwestia żydowska.
Autor wskazuje także na pewną prawidłowość. Kiedy na początku procesy w zamiarze miały wskazać na winnych i sprawiedliwie ich ukarać – w miarę zmiany sytuacji na wielkiej arenie politycznej, one same stały się podrzędną sceną. Biorąc pod uwagę przebieg procesów oraz powagę, a raczej jej brak, a która winna być należna ofiarom, niestety zaryzykować można porównanie ich do sceny cyrkowej. Oprawcy jako aktorzy na arenie, którą stworzył im w Norymberdze Międzynarodowy Trybunał Wojskowy oraz ofiary, które powinny stać się zwycięzcami, a w rezultacie nawet po śmierci, były nadal rozszarpywane przez cyrkową wyszkoloną zwierzynę. Lektura nasuwa wiele pytań, skłania do głębszej refleksji nad genezą nie tylko samego Holocaustu, ale w szerszym kontekście antysemityzmu oraz nad reperkusjami rozprzestrzeniania się go pod sztandarami powojennej Europy i świata.
We wszystkich rozdziałach, począwszy od tych opisujących czas do 1945 roku, jak i skupiających się na okresie powojennym, elementem łączącym jest głęboko zakorzeniony antysemityzm. Rozbudowany do niewyobrażalnych rozmiarów, przerodził się w niewyobrażalną zbrodnię, która nie znalazła właściwego ukarania, a przez tę bezkarność pozostała obecna w powojennej rzeczywistości. Niech za przykład posłuży chociażby osoba Bernharda Bechlera, oficera Wehrmachtu, zagorzałego narodowego socjalisty, któremu po wyzwoleniu powierzono rolę denazyfikacji Brandenburgii.
Autor wskazuje na kolejny wspólny element, tym razem łączący powojenny aliancki wymiar, zdawałoby się sprawiedliwości. Była to niedokładność formułowanych aktów oskarżenia, niekompetencje sędziów. McKale nie szczędzi słów krytyki opisując przebieg procesów Międzynarodowego Trybunału Wojskowego. Wskazuje na ich niedopracowanie, brak surowości i zaangażowania, opieszałość, kierowanie na niewłaściwe tory; uwypukla także kwestię tuszowania rozmiarów Holocaustu. Precyzyjnie i dokładnie unaocznia jak niestety w większości przypadków zbrodniarze uniknęli lub haniebnie zmniejszono ich odpowiedzialność za „ostateczne rozwiązanie”, co w konsekwencji spowodowało wydanie niewspółmiernych do zasłużonych wyroków. McKale słusznie wytyka również niedopuszczalne uchybienia w ściganiu i przetrzymywaniu nazistów. Bo jak inaczej nazwać, gdy wydawałoby się najpilniej strzeżony Franz Stangl – komendant obozów w Treblince i Sobiborze, pewnego dnia 1948 roku po prostu niezauważony wyszedł z więzienia w Linzu (sic!).
McKale odwołując się do materiałów źródłowych przedstawia specyfikę „ostatecznego rozwiązanie” w różnych krajach Europy i na terenie ZSRR. Przytoczone relacje pełne są okrucieństwa, bestialstwa i niespotykanego wręcz sadyzmu. W ich obliczu zastanawiające jest dlaczego oprawcy w powojennej nomenklaturze w większości sądzeni byli tylko za „złe traktowanie” albo „za czyny naruszające prawo i obyczaje wojenne”? , a co w rezultacie pociągnęło za sobą kary nieadekwatne do ciężkości win.
Cytowane opisy niewątpliwie skłaniają do refleksji nad karą jaką należałoby wyznaczyć dla oprawców. Ale co istotniejsze zastanawiające staje się też to, jaką odpowiedzialnością i karą winni być obarczeni sędziowie zasiadający w Międzynarodowy Trybunale Wojskowym? Nieodparcie nasuwa się pytanie czy określenie tamtych trybunałów – organami sprawiedliwości nie było zbyt przesadzone? Szczegółowe i zaczerpnięte z różnych obozów, relacje uczestników tamtych wydarzeń, zmuszają do zastanowienia. Bynajmniej nie tylko nad okrucieństwem nazistów, bo to jest bezsprzeczne i udokumentowane, ale raczej nad obojętnością i marazmem aliantów w powojennej już rozgrywce z oprawcami. Na wartość pozycji z pewnością wpływa to, że autor w wielu miejscach przywołuje odpowiednio wyselekcjonowane urywki zeznań oskarżonych nazistów. Tym sposobem czyni nas – współczesnych czytelników – uczestnikami tamtych procesów i nie pozwala nam pozostać obojętnymi.
Cytat: ”Sprawiedliwość ich nie dosięgła, ale historia zapamięta im to na zawsze” zapewne nieprzypadkowo górujący nad tytułem, jest kwintesencją oraz swoistą przestrogą i wyzwaniem dla przyszłych pokoleń. W pełni oddaje charakter tej pozycji. Odsłania ona podwójnie bolesną prawdę o podwójnie skrzywdzonych ofiarach. Najpierw podczas wojny, a potem w powojennej rzeczywistości poprzez niepełne ukaranie sprawców.