Uczyć się z historii — doświadczenia totalitaryzmów XX wieku

Platforma publikacji projektów edukacyjnych poświęconych historii Polski i jej sąsiadów w XX wieku oraz prawom człowieka

Przejdź do nawigacji
Zgorzelec z samolotu
Projekt

„Zmiana warty”. Parę słów o początkach Zgorzelca

autor
Krzysztof Fokt
opiekun
Magdalena Siemaszko
lokalizacja
Zgorzelec

Opis projektu

Dla każdej społeczności Ziem Zachodnich najważniejsze chwile w dziejach najnowszych to chwile jej narodzin. Na ciekawy moment z tego właśnie okresu naprowadziła mnie znana w Zgorzelcu animatorka polsko-niemieckich inicjatyw, pani Hanna Majewska. Przypomniała ona fragment dziennika ks. Franza Scholza, opisującego pierwszą procesję Bożego Ciała w nowo powstającym polskim mieście, w której wspólnie wzięli udział niemieccy cywile i polscy żołnierze. Jak wyglądało życie w Zgorzelcu, gdy jeszcze nie było to polskie miasto, a nie było to już niemieckie przedmieście; gdy wojna już się skończyła, a wszyscy wciąż byli pod bronią?

Pierwszym źródłem, z którego korzystałem, był pamiętnik ks. Franza Scholza, proboszcza katolickiego wschodniego Görlitz (później Zgorzelic) do kwietnia 1946 r. Autor, dobry opiekun parafii, duszpasterz jeńców Stalagu VIII A, pozbawiony narodowych i innych uprzedzeń, zajmuje się raczej narracją niż komentarzem. Inne zgorzeleckie wspomnienia z okresu powojennego pozostawił dr Jan Bohdan Gliński, pierwszy lekarz powiatowy. Jako twórca Wydziału Zdrowia i długoletni jego szef należał do osób dobrze zorientowanych w sprawach miasta i powiatu. Jego wspomnienia nie były jednak pisane „na gorąco” i zawierają wiele wiadomości z drugiej ręki. Niemało danych zaczerpnąłem z monografii 35. Pułku Piechoty II AWP [zob. bibliografia]

Sięgnąłem także do zasobu Archiwum Państwowego w Lubaniu. Dotarłem przede wszystkim do kroniki miasta Zgorzelic (MRN i Zarząd Miasta Zgorzelca, sygn. 6). Oczywiście jest to źródło wyrażające postawy lokalnych urzędów zgodne ze wskazówkami odgórnymi i tylko przy tym zastrzeżeniu mające wartość dowodową. Większą wartość faktograficzną mają dokumenty urzędu Pełnomocnika Rządu RP na obwód 35. w Zgorzelicach (Starostwo Powiatowe w Zgorzelcu, sygn. 3, 27, 67), bliższe codziennemu życiu. Wśród dokumentów starostwa znalazłem np. akta sprawy obywatela nie chcącego zdać pięciu pistoletów albo innego, który wykopał w ogródku porcelanowy serwis i zwłoki. Użyteczna okazała się także kronika Szkoły Podstawowej nr 1, oczywiście po uwzględnieniu zastrzeżeń jak wyżej.

Wreszcie źródła najcenniejsze, bo niepowtarzalne, to zeznania świadków. Początkowo podjąłem poszukiwania naocznego świadka procesji Bożego Ciała z 1945 r. Posłużyłem się nawet ogłoszeniem gazetowym, niestety bez skutku. Okazało się zresztą, że odnalezienie osoby pamiętającej 3 VI 1945 r. w Zgorzelcu graniczyłoby z cudem. Nie wspominam już o Niemcach, których los rozmiótł szeroko; Polacy zresztą też notują rozrzut nie byle jaki: Warszawa, Częstochowa, Wrocław, Kolonia. Według dra Glińskiego w połowie czerwca było w powiecie ok. 200 Polaków, z tych pewnie większość w Zgorzelcu. 28 osób to administracja, 20 — milicjanci, wśród cywilów większość stanowili pewnie wyzwoleńcy ze Stalagu. Większość ówczesnych mieszkańców rozjechała się potem po Polsce. Szczególnie nieuchwytni okazali się milicjanci: może przez swą nikłą popularność (wg dwóch świadków zdarzyła się w Zgorzelcu nawet egzekucja podziemnego wyroku na aktywiście ORMO)? Nie dziwi tedy, że spośród moich rozmówców tylko żołnierze 3 baonu 35 pp. przybyli do Zgorzelca wcześniej niż na przełomie czerwca i lipca 1945 r. W moich wywiadach zawsze powtarzały się tylko dwa pytania: o termin przybycia pytanego do Zgorzelic i adresy innych pionierów polskości w mieście. Ciąg dalszy starałem się uzależnić od ówczesnej sytuacji pytanego.

Obecny Zgorzelec stanowił w 1940 r. ok. 1/8 do 1/7 całego miasta pod względem liczby ludności. Armia Czerwona przejęła Görlitz w początkach maja 1945. Od 10 V 1945 w przyznanej Polsce prawobrzeżnej części miasta poruszała się Grupa Operacyjna KERM, przysłana dla zabezpieczenia ważnych gospodarczo obiektów. Dnia 27 maja 7. Łużycka Dywizja Piechoty II. AWP otrzymała rozkaz obsadzenia granicy na Nysie Łużyckiej. Trzeci baon 35 pp. pojawił się w mieście 31 V po południu. Już wcześniej (24 V) zainstalował się przy Schenckendorffstrasse (ob. ul. Warszawska) 1 Pełnomocnik Rządu R.P. na obwód Zgorzelice Miasto, ppor. Witold Janiszewski, i to zapewne on 25 maja wieczorem rozmawiał z proboszczem [zob. Z dziennika księdza Scholza (1)].

Strach było mieszkać! — tak zgodnie skomentowali okres świeżo powojenny Łucja i Zygmunt Maciejewscy. Takie zdanie popierają wypowiedzi Heleny Kantorskiej oraz Stanisława Barcia, Anastazego Wojciechowskiego i Józefa Kardasza. Wiosna i lato 1945 r. były okresem wymarzonym dla różnej maści złodziei i kombinatorów. Niemcy były tak głodne, że posiadacz worka ziemniaków mógł za tę cenę ogołocić z towaru dowolny sklep. Armia Czerwona, hitlerowskie niedobitki, szabrownicy, uchodźcy i wyzwoleni więźniowie —tworzyli wielojęzyczną, żywą mieszankę. Wstając rano osadnik mógł dumać, czy trafi go zabłąkana kula, czy obuch siekiery, ale poza tym czuł się kowalem swego losu. Polską część Görlitz nawiedzali często krasnoarmiejcy zza Nysy. Mieli w zwyczaju częstować się gorzałką i zakąską, nie płacąc za nie. Kończyło się to nieraz wymianą argumentów w postaci nabojów z „pepeszy” między „sojusznikami ze wschodu” a polską milicją — nie bez ofiar śmiertelnych. Utarczki na granicy przybierały czasem większe rozmiary, jak choćby bitwa na moście pontonowym o mjr. Wiatkina i jego motor. Pułkownicy Nestorow (z Armii Czerwonej) i Smogol (z II AWP) byli jednak skłonni utopić wszelkie konflikty w kilku „stakanach” wódki. Tymczasem wojna poniekąd trwała, co ukazuje opowieść mjr. J. Kardasza o oddziale Werwolfu próbującym przeprawy w Koźlicach 4 VI czy wzmianka o przemycie broni przez dywersantów 12 VII. Życie w zdobytym ćwierć-mieście trzeba było tymczasem urządzać od zera. Polsce przypadła gazownia, za to Weststadt zachowało elektrownię i ujęcia wodne. Przyjezdni lokowali się, gdzie chcieli i meblowali nowe mieszkania zestawami sprzętów poniemieckich. Tę płynność wzmagała trwająca wymiana ludności [zob. Zestawienie liczby ludności polskiej i niemieckiej w Zgorzelcu w 1945 roku].

Jednymi z bohaterów niniejszej pracy są kościół i parafia św. Bonifacego w Zgorzelcu. Kościół wzniesiony został w 1930 r. Parafię Görlitz-Ost erygowano w 1940 r. Niemiecka wspólnota katolicka wschodniego Görlitz osiągała ledwo 1500 dusz, jednak na comiesięczne msze uczęszczało też po 300-700 Polaków — jeńców ze Stalagu VIII A. Współżycie obu narodowości musiało się układać lepiej niż znośnie, skoro niemieccy parafianie zdobyli się na gest wystawienia krzyża pokutnego (stojącego zresztą do dziś) za zbrodnie Hitlera popełnione na Polsce. Polacy też przejawiali więź ze wspólnotą, podejmując się obrony proboszcza i kościoła przed Sowietami, a powracający na wschód nawet zapraszają ks. Scholza do Polski. Również podczas drugiego spotkania z polską władzą pasterzowi pomaga wstawiennictwo owczarni. [zob. Z dziennika księdza Scholza (2)].

Trudno stwierdzić, na ile zebrani dnia 3 VI 1945 r. pod kościołem parafialnym p.w. św. Bonifacego zdawali sobie sprawę z wyjątkowości wydarzenia tak zwyczajnego, jak coroczna procesja. Parafianie polscy byli tam przecież już wcześniej, a nadchodzących wysiedleń Niemców nikt jeszcze nie przeczuwał. [zob. Z dziennika księdza Scholza (3), Relacja dr Glińskiego]. (W przypadku relacji dr Glińskiego gołym okiem znać jej zależność w układzie i treści od pamiętnika ks. Scholza. Jeden przekaz można uznać za polskie streszczenie drugiego.)

Wątpliwości budzi kwestia trasy procesji, gdyż wyrażenie ks. Scholza dopuszcza zarówno obchód wokół kościoła, jak i przejście na ul. Warszawską i z powrotem. Zwróciła mi na to uwagę jedna z osób opowiadająca o ołtarzu przy ul. Warszawskiej. Możliwe jednak, że zawiodła ją pamięć, skoro według innych świadków jeszcze procesja z 1946 r. odbywała się tylko wokół kościoła (ustęp niniejszy wg zeznań Heleny Olszewskiej, Józefy Nowakowej, Anny Serafin, Łucji i Zygmunta Maciejewskich oraz Bronisława Usinowicza).

Dla ukazania sytuacji w mieście w czerwcu 1945, postaram się w dalszej części wypowiedzieć o stosunku społeczeństwa i władz (cywilnych i wojskowych) polskich do Niemców, administracji i wojska do Kościoła katolickiego, wreszcie układów ludności i władz cywilnych z Wojskiem Polskim. Następnie wrócę do Bożego Ciała 1945 r. już na szerszym tle i do jego recepcji w mojej społeczności.

Ustępy dotyczące postawy Polaków wobec ludności niemieckiej oparłem na źródłach pisanych i zeznaniach: Anieli Arcimowicz, Heleny Kantorskiej, Józefy Nowakowej, Łucji i Zygmunta Maciejewskich oraz Stanisława Barcia, Anastazego Wojciechowskiego, Alfreda Turczyna, Aleksandra Kocyły i Józefa Kardasza. Zastanawiająca jest „amnezja” pytanych przeze mnie o kwestie niemieckie osiedleńców. Dochodząc przyczyn tej amnezji warto wspomnieć, że przestraszeni Niemcy woleli wówczas nie rzucać się w oczy. Taką interpretację wspiera wymowa „Tagebuchu” ks. Scholza oraz zeznanie J. Kardasza. Polacy tymczasem zajęci byli „urządzaniem się” i wpatrzeni raczej w poniemieckie mienie niż los jego byłych właścicieli. Jeśli zaś szukać przyczyn nieobecności miejscowych Niemców we wspomnieniach osiedleńców w stanie faktycznym, trzeba by wskazać na rozmieszczenie niewysiedlonych Niemców raczej na peryferiach niż w centrum Zgorzelic.

Zaraz po wojnie niemożliwa była „czystej próby” obojętność wobec Niemców, uosabiających zaplecze krzywdzicieli z czasów okupacji. Stąd niejednokrotne podkreślanie przez świadków humanitarnego (ma się rozumieć, w porównaniu ze zbrodniami hitlerowskimi) przebiegu wysiedleń Niemców ze Śląska i Pomorza. Niechęć wobec Niemców przybierała nieraz wręcz groteskowy wyraz, gdy np. żądano zmiany wezwania parafii, bo przecież Św. Bonifacy to Apostoł Germanii. W sumie jednak społeczność polska była w danych warunkach nieskłonna do rozruchów czy tumultów.

W poszukiwaniu materiałów do stosunków polsko-niemieckich natrafiłem na ciekawe przypadki, pokazujące odchylenia od zwyczajowej obojętności. Pierwszy z nich, to historia Helgi Barth i Józefa Kantorskiego. Doktor Kantorski był oficerem, przetrzymywanym w obozie jenieckim w Dreźnie. Helga był rodowitą mieszkanką Drezna; zakochała się w młodym lekarzu od pierwszego wejrzenia. Ostatecznie pobrali się, wprowadzili do Zgorzelca — pierwszego miasta po polskiej stronie. On został cenionym lekarzem, jednak Ona musiała przebyć krzyżową drogę wyzwisk i szykan ze strony różnych „zasadniczo antyniemieckich” krzykaczy, obecnie nieraz obywateli RFN. Zdarzały się jednak nawet świeżo po wojnie również przypadki polsko-niemieckiej przyjaźni. Państwu Anieli i Marianowi Arcimowiczom wesele wyprawili w marcu 1946 niemieccy sąsiedzi — Schwartzowie, których znów Arcimowiczowie bronili przed Rosjanami. Zażyłość obu rodzin zaszła tak daleko, że jadąc zwalczać ukraińską partyzantkę pan Marian nie wahał się zostawić żony i dobytku pod opieką Niemców zza miedzy. Przyjaźń dwóch familii trwała nawet, gdy rozdzieliła je granica.

Wróćmy jednak do drugiego spotkania ks. Scholza z polską władzą: Er glaubt, mir klarmachen zu sollen: Deutsch wird hier grundsätzlich nicht mehr gesprochen. Wir seien jetzt auf polnischem Boden. Dabei greift er nach der auf seinem Schreibtisch liegenden Reitpeitsche. [Sądził, że należy mi wytłumaczyć: po niemiecku zasadniczo nie będzie się tu już mówiło. Jesteśmy teraz na polskiej ziemi. Sięgnął przy tym po leżący na stoliku pejcz.] Cytat powyższy oddaje zwięźle nastrój tamtych dni. Oficjalne dokumenty polskiej administracji zdają się nie zauważać Niemców. Tylko w sprawozdaniach miesięcznych Pełnomocnika Rządu RP na 35. obwód okręgowy w Zgorzelicach do mgra Piaskowskiego do Wrocławia pojawiają się wzmianki: Wobec zupełnie lojalnego stosunków Niemców do zarządzeń władz państwowych (…) sprawy mniejszości narodowych zastrzeżeń nie budzą (sprawozdanie za wrzesień). Podobnie wypowiadał się ppor. Janiszewski miesiąc wcześniej, zdradzając przy tym właściwe przyczyny tolerancji Starostwa: zapotrzebowanie na fachowców. Po wojnie popyt na specjalistów był ogromny (z Sulikowa znam przypadek zatrzymania niemieckiego inżyniera mimo zadeklarowanej chęci repatriacji). Felczera, a co dopiero lekarza gotowiśmy byli na rękach nosić — komentuje osoba zbliżona do urzędów powiatowych. Jeśli chodzi o stosunek wojska do Niemców, to poza okresem działań wojennych i przypadkami niesubordynacji miało ono do nich stosunek kulturalny, acz chłodny (wg J. Kardasza).

Ks. Scholz nieraz miał kłopoty z powodu swej niemieckiej narodowości, ale nigdy z tytułu kapłańskiej profesji. W Kronice Miasta Zgorzelic na 14 datowanych wpisów z 1945 r. Kościół pojawia się dwukrotnie: w związku z uruchomieniem nowego cmentarza i rady parafialnej. W aktach Starostwa znalazłem zezwolenie na otwarcie w/wym. cmentarza oraz list od burmistrza Cz. Domicza do Pełnomocnika Rządu: Donoszę (…), że miejscowy ks. proboszcz (…) przeznaczył pierwsze ławki kościelne (…) dla władz miasta Zgorzelic. Ani słowem nie zająknął się o Kościele ppor. Janiszewski w sprawozdaniach. Mamy więc dwie wzmianki „przy okazji” i dwie z cyklu „organizacja życia społecznego”. Poza tym cisza, w sumie jednak w r. 1945 Rzeczpospolita była w Zgorzelcu wciąż bardziej polska niż ludowa. Podczas procesji w czerwcu 1945 ramienia ks. Scholza ze strony urzędu nie podtrzymywał raczej pełnomocnik (proboszcz by o tym nadmienił). Jako ze szefowie poszczególnych referatów mieli ręce pełne roboty, a znów urzędnik miał być „wysoki” — w grę może wchodzić chyba tylko Leon Kobierski, zastępca pełnomocnika.

Na wzmiankę zasługuje kwestia stosunków Ludowego Wojska Polskiego z Kościołem. Odnośny ustęp oparłem na zeznaniach Waleriana Arcimowicza, Józefa Kardasza, Wincentego Kotwickiego, Alfreda Turczyna, Aleksandra Kocyły. Warto przede wszystkim wspominieć, że w 35.pp. odbywały się msze polowe. Dowództwo pułku, wypożyczone z Armii Czerwonej, chyba nie siliło się na udział w nabożeństwach, jednak dbało o udział w nich szeregowców; W. Arcimowicza nawet sam pułkownik wybatożył za nieobecność na mszy. Na obchody kościelne poza wojskiem, według jednych świadków, „kto chciał, ten szedł”; według innych był to raczej kiepski sposób na wyłudzenie przepustki. Co do procesji Bożego Ciała w r. 1945, to decyzja w sprawie udziału w niej przedstawiciela wojska spadła zapewne na dowódcę 3. batalionu kpt. Piotra Wiatkina, oraz komendanta miasta por. Bolesława Wątróbkę. Ten ostatni jest też najpewniejszym kandydatem na pomocnika ks. Scholza w trakcie procesji.

Nie bez perturbacji obywało się współistnienie wojska oraz ludności i władz cywilnych. Niech głos zabierze „politruk” oddziałów stacjonujących nieco bardziej w głębi kraju: pijani żołnierze napadają na spokojnych obywateli, gwałcą (…) nawet nieletnie dziewczęta. Na południe od Zgorzelic 37. pp. stanowił niemal udzielną władzę, nie dopuszczając nawet w swój rejon niemiłych sobie osadników. Na odcinku 35. pp. nie dochodziło do zbytnich ekscesów, lecz i tu nie panowała sielanka. Konflikty wojska z ludnością i administracją miały przeważnie podłoże ekonomiczne.

 

 

 

Podsumowując dotychczasowe rozważania, polsko-niemieckie stosunki w 1945 r. w Zgorzelcu charakteryzowały się ze strony polskiej daleko posuniętą obojętnością, nie bez niechęci. Zarazem wojskowe i cywilne władze polskie zainteresowane były zamanifestowaniem swej obecności na nowym terenie, wojsko nie stroniło od symboliki religijnej, a władze powiatowe nie składały się jeszcze z partyjnych mianowańców. W takich warunkach, zważywszy chlubne tradycje parafii, procesja Bożego Ciała z 1945 r. nie była wcale niewytłumaczalnym zjawiskiem. Szczególne warunki, w których się odbyła, szybko jednak znikły. Dawni jeńcy Stalagu zaczęli się rozjeżdżać, miejscowych Niemców wysiedlono. Państwo i wojsko pozostały tolerancyjne wobec Kościoła tylko do czasu. Dlatego nawet osobom przybyłym w lipcu taki a nie inny przebieg czerwcowej procesji wydawał się trudny do zrozumienia. Nie stwierdziłem wśród zgorzelczan żadnej tradycji ustnej na temat opisywanego przeze mnie okresu, a tym bardziej samej procesji. Bezpośredni świadkowie rozjechali się lub wymarli, oficjalne źródła milczą jak płyty nagrobne. Pytane przeze mnie osoby (przybyłe od V do VII 1945 r.) wyrażały nawet powątpiewanie, czy w 1945 r. procesja Bożego Ciała w ogóle miała miejsce. Miały też z reguły problemy z przypomnieniem sobie nazwiska ks. Scholza (zdarzył się komentarz: To chyba Ślązak był, bo po polsku mówił). Podobny los – zapomnienie — spotkał zapewne jeszcze wiele wydarzeń z najnowszych dziejów Zgorzelca. Wciąż czekają one na uwagę dziejopisów…