Uczyć się z historii — doświadczenia totalitaryzmów XX wieku

Platforma publikacji projektów edukacyjnych poświęconych historii Polski i jej sąsiadów w XX wieku oraz prawom człowieka

Przejdź do nawigacji
Artykuł

Współczesna pamięć o 1939–1941 w Polsce i Rosji

Dmitrij Jermolcew w wywiadzie z historykiem Aleksandrem Gurjanowem porusza temat pamięci o wydarzeniach początku drugiej wojny światowej w Polsce i w Rosji, stosunek do tak bolesnych kwestii jak Katyń, podział Czechosłowacji w 1938 roku oraz pogromy Żydów w Polsce i na Ukrainie.Artykuł pochodzi z partnerskiej strony „Uroki istorii” prowadzonej przez moskiewski „Memoriał”. Wybór tekstu i tłumaczenie — Dorota Pazio.

autor Agnieszka Kudełka 
28–01–2019

Dmitrij Jermolcew w wywiadzie z historykiem Aleksandrem Gurjanowem porusza temat pamięci o wydarzeniach początku drugiej wojny światowej w Polsce i w Rosji, stosunek do tak bolesnych kwestii jak Katyń, podział Czechosłowacji w 1938 roku oraz pogromy Żydów w Polsce i na Ukrainie.

Artykuł pochodzi z partnerskiej strony „Uroki istorii” prowadzonej przez moskiewski „Memoriał”. Wybór tekstu i tłumaczenie — Dorota Pazio.

Dmitrij Jermolcew rozmawiał z historykiem Aleksandrem Gurjanowem na temat współczesnej pamięci o wydarzeniach lat 1939-1941 w Polsce i Rosji.

Dmitrij Jermolcew: Jak znacząca we współczesnym polskim życiu społecznych, w polityce jest kwestia „czwartego rozbioru”? Jaką rolę ogrywa ona w stosunkach polsko-rosyjskich?

Aleksander Gurjanow: Oczywiście ma znaczenie. Jakie? Wobec Rosji nie są wysuwane żadne oficjalne żądania i roszczenia. Problem jest obecny w świadomości społecznej i w świadomości elit. Określa on stosunek Polaków do Rosji. Ale właśnie w relacjach nieoficjalnych. Oficjalnie żadne żądania w sprawie Katynia nie są formułowane. Niektórzy mówią o konieczności odszkodowań, ale są to głosy odosobnione.

Powszechnie w Polsce panuje zgoda co do tego, że Rosja sama powinna szczegółowo i uczciwie przedstawić sprawę, sama wszystko ocenić. Wtedy Rosjan, mówiąc przesadnie, pokochamy.

DJ: Mówiąc „Rosjanie” Polacy mają na myśli społeczeństwo czy instancje oficjalne?

AG: Polska opinia społeczna nie różnicuje: jest Putin i są dobrzy, uczciwi Rosjanie. Rosja odbierana jest jako całość, nie dzieli się jej na oficjalną i nieoficjalną.

Dwa lata temu przyjeżdżał do Moskwy premier Donald Tusk, prowadził rozmowy z Putinem. Na konferencji prasowej zadano mu pytanie: „a o Katyniu była mowa?”. Wypowiedział wtedy dobitne zdanie: nie zadajemy Rosji o Katyń żadnych pytań na płaszczyźnie kontaktów międzypaństwowych. Uważamy, że sprawa Katynia to wewnętrzny problem Rosji.

I tak jest w istocie. Kiedy „Memoriał” wysuwa postulaty dotyczące Katynia, nie mówimy, że jest to konieczne dla poprawy stosunków z Polską.

Może nie jestem obiektywny, ale wydaje mi się, że w polskiej świadomości społecznej pamięć historyczna zajmuje o wiele ważniejsze miejsce niż przeciętnie w innych krajach. Wyobraźmy sobie, że w Polsce nie obserwuje się tej nazbyt wyolbrzymionej, jak sądzą niektórzy, historycznej pamiętliwości i wrażliwości. Polacy zapomnieli o wszystkim. Czy w takiej sytuacji nie musielibyśmy zajmować się Katyniem? Uporać się z tą sprawą powinniśmy przede wszystkim sami w Rosji. Wprawdzie, jeśli uda nam się tego dokonać, wpłynie to dobrze na stosunek Polaków do nas, w wymiarze psychologicznym.

Najważniejsza i  niezbędna jest właściwa prawna kwalifikacja sprawy katyńskiej. Rosyjskie władze nie w pełni ujawniają swoje stanowisko w tej kwestii, można je rekonstruować fragmentarycznie, przede wszystkim na podstawie decyzji Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Obecna kwalifikacja prawna – przekroczenie kompetencji przez urzędników, przez kierownictwo NKWD – jest nieadekwatna.

Nie ma kwalifikacji Katynia jako czynu dokonanego na poziomie państwa, przez państwo, jest kwalifikacja tego czynu jako samowoli oddzielnych przedstawicieli państwa radzieckiego.

DJ: Czyli Rosja jako spadkobierczyni Związku Radzieckiego nie bierze odpowiedzialności za Katyń. 

AG: Tak. Można byłoby podjąć proste działania, tą drogą usiłował kroczyć Jelcyn: zaczynamy od czystej karty, powstała nowa, demokratyczna Rosja, poprzednie mocarstwo przestało istnieć, nie ponosimy za nie odpowiedzialności. Jelcyn usiłował w ten sposób postępować również w sprawie Katynia: udostępniono dokumenty, przyznano, że była to zbrodnicza decyzja stalinowskiego Biura Politycznego, zdobył się nawet na to, aby powiedzieć „przepraszam”. Ale bez jasnego, wyraźnego stwierdzenia: to my rozstrzelaliśmy, państwo było inne, osądzamy je, odcinamy się od niego, ale to nasz kraj zrobił. Powiedział „przepraszam”, położył kwiatki i wielokropek. Ci, którzy o tym wiedzą, mówią teraz: Jelcyn przeprosił, czego jeszcze od nas chcą?

Dla obecnej władzy istotne jest bycie spadkobierczynią ZSRR. Cała obecna ideologia opiera się na micie mocarstwa. Podstawowa teza głosi, że Rosja może istnieć tylko jako imperium, jako wielkie mocarstwo. A jeśli wielkie, to obok muszą być małe państwa, które powinny się podporządkować. Współczesny paradygmat imperium nie pozwala na odcięcie się od sowieckiego imperializmu.

DJ: Mamy mit imperium, ale polska opinia społeczna też z pewnością nie jest wolna od mitów. Czy można mówić, że Polacy mają kompleks narodu–ofiary?

AG: Tak, możliwe, że jest to największy polski kompleks. Dobrze jest postrzegać się jako ofiara.

DJ: Z pewnością kompleks ofiary przeszkadza przyznać się do własnych win i błędów, jakie popełniono w przeszłości?

AG: To też. Z tego kompleksu wynika pewien paradoks. Tym Polakom, którzy szczególną wagę przywiązują do postrzegania siebie jako nieszczęsnej ofiary, nie zależy, abyśmy uznali naszą winę. To wytrąciłoby im argument z ręki. Aby czuć się ofiarą, potrzebują obok złośliwie zaprzeczającej swojej winie Rosji. To stanowisko części polskiego społeczeństwa oczywiście otwarcie nie jest formułowane.

DJ: Tak i do tego Rosja jest najgorszym krzywdzicielem, tragicznych wydarzeń z udziałem Rosji było wiele, a z Niemcami – jeden (w najnowszej historii), Niemcy zresztą przyznały się do winy, wyraziły skruchę. 

AG: Tak, Niemcy nie ograniczyły się do słów, problem przepracowano dogłębnie. Nie mówię o odszkodowaniach, które mają nie tylko znaczenie materialne, ale i symboliczne. W Niemczech są neonaziści, ale jest tam też szczególne wyczulenie na zagrożenie ze strony  nazistowskiej, imperialistycznej recydywy, stale podejmowane są akcje mające jej przeciwdziałać. W Niemczech rzeczywiście przeprowadzono denazyfikację, wobec setek tysięcy aktywnych działaczy reżimu (niemalże wobec pół miliona, jak podaje jedna z książek Solonina) wszczęto postępowanie karne. Początkowo zajmowali się tym zwycięzcy, nie pytając Niemców, później robili to już sami Niemcy, praca ta jest stale kontynuowana, chociaż oczywiście już w mniejszym zakresie.

A u nas? U nas coś takiego jest niemożliwe przede wszystkim dlatego, że nie spotka się to ze społeczną akceptacją. W Niemczech taka akceptacja jest. Czy nasze społeczeństwo zgodziłoby się na wszczęcie postępowania karnego wobec czekistów, uczestniczących w represjach politycznych? W naszym kraju „czekista” to było zawsze określenie cieszące się prestiżem i szacunkiem. I za czasów Sowietów i teraz. To zdecydowana różnica w porównaniu z Polską, gdzie przynależność do milicji, policji, zazwyczaj dyskredytowała człowieka. Polacy nawet teraz nie lubią policji.

DJ: Wracając do polskiego kompleksu ofiary, na ile współczesna Polska gotowa jest do osądzania własnych win z przeszłości? Współudział w podziale Czechosłowacji w 1938 roku, na przykład.

AG: Znaczna część polskiego społeczeństwa, istotne nurty polskiej opinii społecznej są pozytywnie usposobione do dyskusji na ten temat i do oceniania tamtych wydarzeń. Przede wszystkim liberałowie. Są duże grupy potępiające zagarnięcie Śląska Cieszyńskiego w 1938 roku.

Ale są też inne wstydliwe epizody w polskiej historii sprzed drugiej wojny światowej. Przed wojną i w trakcie wojny – udział Polaków w prześladowaniu Żydów. Toczyła się dyskusja wokół Jedwabnego. W pierwszych tygodniach po wkroczeniu Niemiec do ZSRR, po zajęciu przez Niemców wschodnich terenów Polski, przyłączonych w 1939 roku do Związku Radzieckiego, przetoczyła się przez te ziemie fala brutalnych mordów Żydów. Mordowali Polacy, niektórzy Polacy. Jeden z tych wypadków jest szczególnie znany, dotyczy Jedwabnego w byłym województwie białostockim. Działała tam grupa Polaków przy życzliwym poparciu Niemców i najwidoczniej z ich poduszczenia. W grupie nie było jednak ani jednego niemieckiego żołnierza. Zagnali Żydów do stodoły i spalili ich.

W „ludowej” Polsce pod koniec lat 40. uczestników tych wydarzeń schwytano, odbył się proces. Później starano się o sprawie zapomnieć. Po raz kolejny wypłynęła ona i zaczęto o niej powtórnie mówić pod koniec lat 90. Wydarzenie jest znamienne, ale takich sytuacji były w istocie dziesiątki. Sam znalazłem w archiwach dokumenty o podobnych wydarzeniach w miasteczku niedaleko od Jedwabnego. Teatralnie organizowany pogrom. Miejscowych Żydów zmuszono do udziału w „pogrzebie Stalina” – zmuszono ich do złożenia jego posągu do grobu. A potem ich nad tym grobem zabito.

DJ: Czy wszystkie takie przypadki zostały zbadane?

AG: Nie. Historia Jedwabnego wołała o pomstę do nieba. Potrzebne są dowody. A nie zawsze są, w Jedwabnem były.

DJ: I jeszcze znany pogrom kielecki.

AG: To już wydarzenia powojenne. Był pogrom w Krakowie w 1945 roku, jeszcze przed Kielcami. Większość Polaków nie chce dyskutować o tych wydarzeniach i w ogóle wspominać o ich. Z pewnością większość. W każdym razie, robią to niechętnie. Ale część społeczeństwa uważa, że trzeba przypominać, oceniać, omawiać. Sprawa Jedwabnego była przez pewien czas dyskutowana bardzo gorąco, polscy patrioci oskarżali swoich oponentów o zdradę.

DJ: Czy to znaczy, że nie usprawiedliwiali osób, które dokonały pogromu, lecz mówili, że nie ma sensu wyolbrzymiać tej historii, kalać dobrego imienia narodu?

AG: Mniej więcej tak. W Jedwabnem mimo wszystko postawiono pomnik, w jego odsłonięciu uczestniczył prezydent. Były uroczystości państwowe, istotą których było uznanie winy za to, co tam zaszło. Przy tym z tego powodu zażarcie szykanowano prezydenta Kwaśniewskiego.

Są też inne wstydliwe wydarzenia, chociażby dławienie ukraińskiej tożsamości narodowej w okresie międzywojennym. Formalnie nie spełniono zaleceń takiego „wersalskiego” organu jak Rada Ambasadorów, który określił warunki, na jakich Galicja: Lwów, Stanisławów, Tarnopol powinna zostać przyłączona do Polski, chodzi o tę część Ukrainy, która przed pierwszą wojną światową należała do Austro-Węgier. Powinna zostać zachowana ukraińska autonomia kulturalna – szkoły, uniwersytet we Lwowie. Niczego nie zrobiono.

Polskie władze miały inną ideę fixe – spolonizować ten obszar. Mówiono, że w Galicji nie ma żadnych Ukraińców, że są Polacy, których kiedyś zmuszono do przyjęcia prawosławia itp. Prześladowano kościół unicki, grekokatolików. Próbowano zamknąć ukraińskie organizacje – oświatowe, spółdzielcze, partyjne. Ruch ukraiński w latach 30. nabrał siły, przy czym nie miał on tylko charakteru radykalno-separatystycznego. Zaczęto go dławić. Dochodziło do aktów sprzeciwu, odpowiadano na nie czystkami etnicznymi, niemalże jak u nas w czasie wojny czeczeńskiej. Wybuchały powstania w obronie kościoła unickiego. W odpowiedzi wysyłano wojska.

Radykalny nacjonalistyczny i separatystyczny ruch ukraiński nie rozwinął się w latach 30. w próżni. Wiązał się ze zmianą orientacji polskich władz. Polska w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości starała się przestrzegać wzorców demokracji zachodniej, co doprowadziło do poważnego chaosu. Po przewrocie w 1926 roku do władzy doszli piłsudczycy, czas demokracji minął, rozpoczął się okres sanacji. Wszyscy pamiętali, że Piłsudski i jego zwolennicy wywodzą się z ruchu socjalistycznego, wielu miało im za złe tę przeszłość, uważano ich za „fałszywych patriotów”. Dlatego niezwykle starali się być „prawdziwymi patriotami”, gorliwymi, odradzać Polskę taką, jaką była w XVIII wieku.

A stosunki z Żydami w przededniu wojny? Dlaczego wszystkie mniejszości narodowe – Żydzi, Ukraińcy, Białorusini w pierwszych tygodniach wojny z radością witali wkraczającą Armię Czerwoną? Złośliwie mówili Polakom: „wasz czas minął!”. Wśród Polaków z czasem zrodził się mit, że oto właśnie mniejszości są głównymi poplecznikami komunistów. Przede wszystkim Żydzi. Kiedy w 1941 roku Sowieci w niesławie uciekali, przedwojenny antysemityzm nałożył się na wyobrażenia o Żydach jako najważniejszych poplecznikach komunistów. Tych, którzy nas, Polaków, rozstrzeliwali i deportowali. Oczywiście towarzyszyło temu podjudzanie ze strony Niemców. Wszystko razem doprowadziło do fali pogromów, takich jak w Jedwabnem.

Tak więc i Polska ma swoje trupy w szafie. Większa jest jednakże jej chęć uporania się z tym, co wstydliwe i hańbiące. W przeciwieństwie do Rosji.

DJ: Dziękuję za wywiad.

Źródło: http://urokiistorii.ru

(ak)

http://urokiistorii.ru