Uczyć się z historii — doświadczenia totalitaryzmów XX wieku

Platforma publikacji projektów edukacyjnych poświęconych historii Polski i jej sąsiadów w XX wieku oraz prawom człowieka

Przejdź do nawigacji
Synagoga w Inowrocławiu, 1918
Projekt

„Lojalni sąsiedzi czy wrogowie?” Inowrocławscy Niemcy w przededniu II wojny światowej

autor
Paulina Tomczykowska i Krystian Chołaszczyński
opiekun
Edmund Mikołajczak
lokalizacja
Berlin

Opis projektu

Herbert-Lemke-Strasse
Przypadek zrządził, że Paulina Tomczykowska i Krystian Chołaszczyński — szesnastoletni uczniowie liceum w Inowrocławiu — zajęli się wielką historią. Jeden z ich kolegów przyniósł do szkolnego muzeum wykopaną na budowie starą tablicę z napisaną gotykiem nazwą ulicy: Herbert-Lemke-Strasse. Z pomocą nauczyciela historii uczniowie szybko ustalili, że taką nazwę podczas okupacji nosiła dzisiejsza ulica Przypadek, leżąca w północnej części Inowrocławia, w sąsiedztwie Starego Miasta. Kim był patron ulicy? Dlaczego go tak uhonorowano? Czym się zasłużył? Autorzy projektu zaczęli szukać odpowiedzi na te pytania.

Sięgnęli najpierw po dość bogatą literaturę, dotyczącą mniejszości niemieckiej na terenie Kujaw od przełomu wieków do początku II wojny. Przeanalizowali zmieniające się liczby ludności, na które wpływ miała historia, a może raczej… polityka. Przyjrzeli się opisanej w materiałach źródłowych i opracowaniach prężnej działalności niemieckich organizacji i stowarzyszeń narodowych, kulturalnych, politycznych, a także niemieckiemu szkolnictwu, Kościołowi, prasie. Rozważali zmiany wynikające z pojawienia się ideologii nazistowskiej i intensyfikacji propagandy. Poznali ważne postaci życia publicznego. Badali to, co było oficjalne i to, co w ukryciu — wymierzone było w istniejący porządek polityczny.

Bogata panorama historyczna, jaką zarysowali (składająca się nie tylko z faktów, liczb, nazwisk, ale i tytułów książek i artykułów, sygnatur dokumentów i licznych do nich przypisów…), stała się dla nich jednak tylko wstępem, do badania — przez relacje świadków — historii bardzo bliskiej, tej, która rozegrała się między ludźmi przez lata mieszkającymi obok siebie, dobrze się znającymi, którzy nagle postawieni zostali po dwóch stronach barykady.

Kujawscy Niemcy — trochę historii
Wielu osadników niemieckich przybyło na zachodnie Kujawy w czasach Bismarcka i słynnej Komisji Kolonizacyjnej. Niekiedy zajmowali całe wsie, np. te położone w północnej części powiatu inowrocławskiego, jak Palczyn, Rojewo, Rojewice, Parchanie, Dąbrowa Biskupia. Przed I wojną światową liczba ludności niemieckiej w powiecie inowrocławskim zbliżała się do 30 tysięcy. Niemcy osiągnęli tu przewagę we władzach samorządowych, sprawując wszystkie ważniejsze funkcje — np. landrata (naczelnika administracji powiatu) czy burmistrza Inowrocławia, który nosił wówczas (podobnie jak później, w latach II wojny) nazwę Hohensalza.

Po 1918 roku, gdy powstała niepodległa Rzeczpospolita, nie wszyscy Niemcy godzili się na status lojalnych obywateli nowego państwa — zaczęło więc ich stopniowo ubywać. W opracowaniach źródłowych znajdujemy informacje, że w 1921 roku liczba Niemców na tym terenie spadła do 12 333, a w 1926 roku było ich już tylko 8 455. Ten poziom utrzymywał się przez całe lata trzydzieste. Ponieważ ludności polskiej było wtedy ponad 63 000, a inne nacje stanowiły margines, odsetek ludności niemieckiej wynosił więc około 11,5%. W samym Inowrocławiu proporcje kształtowały się nieco inaczej. Polacy posiadali tutaj bardziej wyraźną przewagę liczebną. W 1939 roku miasto liczyło 40 520 mieszkańców, w tym 39 391 Polaków, 956 Niemców i 173 Żydów. Jeśli chodzi o lokalne samorządy, sytuacja uległa diametralnemu odwróceniu — w okresie międzywojennym funkcje radnych przypadały wyłącznie Polakom. Niemcy bywali co najwyżej sołtysami. Prowadzili jednak szeroką działalność społeczną, kulturalną i oświatową, nie zawsze zgodną z polską racją stanu.

Świadkowie
Autorów projektu zainteresował szczególnie okres bezpośrednio poprzedzający wybuch wojny i jej pierwsze dni, do chwili zajęcia miasta przez Wehrmacht, to jest do 8 września. Nikt, jak dotąd, nie zajął się tym tematem szerzej. Można nawet powiedzieć, że jest on starannie omijany. Żaden historyk nie wyjaśnia też, skąd się wzięła nazwa ulicy Herbert-Lemke-Strasse. Jedyny ślad pisany stanowi mapa z okresu okupacji, przechowywana w Archiwum Państwowym w Inowrocławiu. Okazało się także, że ulic z tajemniczymi patronami było więcej: Otto Fuchs Strasse, (dzisiejsza Karola Marcinkowskiego), Julius Kadolowski Strasse (Orłowska), Otto Berndt Strasse (Jacewska), Otto Schmidt Strasse (Stare Miasto) czy Karl Scheidler Strasse (Młyńska). Po analizie stało się jasne, że nie są to osoby powszechnie znane, o wybitnych zasługach, lecz miejscowi, zupełnie przeciętni obywatele. Autorzy postanowili więc odwołać się do wspomnień starszych mieszkańców, aby spróbować wyjaśnić, dlaczego właśnie ci ludzie zostali tak uhonorowani. Do współpracy zaprosili kolegów z klasy, wielu z nich ma bowiem dziadków czy znajomych, którzy pamiętają schyłek lat trzydziestych. W ten sposób powstał projekt, który stanowi próbę odpowiedzi na pytanie, czy Polacy i Niemcy mieszkający na Kujawach byli lojalnymi sąsiadami, czy wrogami.

Autorzy wykorzystali osiemnaście niepublikowanych wcześniej relacji mieszkańców Inowrocławia lub okolic, w tym dwóch Niemców (większość relacji ma charakter bezpośredni, a dwie udokumentowane były wcześniej), całość uzupełnili ponadto trzema relacjami Polaków, które były już ogłoszone. Wykorzystanie w sumie dwudziestu jeden relacji dało w poczuciu autorów szansę na stworzenie w miarę obiektywnego obrazu, przy zachowaniu jednak świadomości, że relacje świadków bywają „skażone” subiektywizmem, a upływający czas zatarł zarówno same fakty, jak i towarzyszące im emocje.

Polacy i Niemcy w świetle relacji

Polacy zawsze postrzegali Niemców jako ludzi gospodarnych, solidnych, uporządkowanych, ściśle przestrzegających prawa. Tacy bowiem Niemcy rządzili Kujawami w czasach zaborów. Nawet gdy w 1939 roku wojsko wkraczało do miasta, starsi inowrocławianie pocieszali: „Przecież to są Niemcy, oni nas nie zamordują” — wspomina wybitny polski historyk, prof. Marian Biskup.

Większość osób pytanych przez autorów twierdziła, że relacje pomiędzy Polakami i Niemcami były jak najbardziej poprawne. Często pojawiały się określenia: mili, dobrzy, sympatyczni. Dotyczy to kontaktów w szkole (mówił o tym Zygmunt Frąszczak), w sklepach (Izabella Piaskowska), w pracy (Stefan Przybysz, Stanisława Filipczak, Genowefa Dudkiewicz, Ewald Reich), a także na gruncie towarzyskim (Stanisława i Stefan Przybyszowie, Stanisław Mikołajczak, Kazimierz Strauchman, Kunegunda Szczupak) [zob. dokument 1: „Niemcy – koledzy, sąsiedzi…”].

Dziecięce przyjaźnie i wspólne zabawy (także zabawy i potańcówki dorosłych, które wspominali z rozrzewnieniem państwo Przybyszewscy) pojawiają się w wielu świadectwach. Można powiedzieć, że była to norma, od której rzadko zdarzały się odstępstwa. O wyraźnie wrogim nastawieniu mówił jedynie pan Stanisław Głęboczyk („W szkołach obowiązywał tylko język niemiecki. Niemieccy nauczyciele źle traktowali polskich uczniów i bili ich po rękach mówiąc schweine Polen.”), ale ten świadek wyraźnie myli okres międzywojenny z sytuacją panującą w dobie Kulturkampfu, kiedy to polskie dzieci poddawane były germanizacji.

 „Bardzo porządny człowiek”
Ważnym polem kontaktów międzyludzkich jest miejsce pracy. Tutaj, niezależnie od różnic narodowościowych, zawsze znajdzie się sporo sytuacji, które powodują nieporozumienia lub wręcz konflikty. Często zdarzało się, że polska młodzież zatrudniana była u bogatych niemieckich gospodarzy. Pracująca w charakterze niańki pani Genowefa Dudkiewicz nie narzeka na swych pracodawców. Jej stwierdzenie: „nie miałam tak źle w porównaniu do innych Polaków zatrudnionych u Niemców” sugeruje jednak, że relacje między pracodawcami a pracownikami nie zawsze układały się dobrze.

Bardzo dobre stosunki panowały w majątku Heidebrecków w Markowicach. Mówią o tym zgodnie: pani Stanisława Filipczak (Polka) i Ewald Reich (Niemiec). Nie słychać też narzekań ze strony Polaków zatrudnianych w ogrodnictwie Ottona Fuchsa, a wręcz przeciwnie, mówiono o nim, że to „bardzo porządny człowiek” (Stanisław Mikołajczak, Izabella Piaskowska).

Można z dużą dozą prawdopodobieństwa zaryzykować twierdzenie, że w pracy bardziej liczyły się takie cechy jak uczciwość, pracowitość, solidność, a mniejsze znaczenie miało pochodzenie narodowościowe. Zła opinia pana Władysława Hetmaniaka o zatrudnionym w gospodarstwie jego ojca Niemcu o nazwisku Seidel wynikała raczej z rzeczywistych wad pracownika („kapryśny, krnąbrny, złośliwy — był raczej wrogo nastawiony do Polaków”) niźli uprzedzeń narodowych pracodawcy. Pan Hetmaniak wspomina niemieckiego właściciela hurtowni win o nazwisku Radetzki, który był bardzo życzliwy dla wszystkich Trudny do zweryfikowania jest natomiast pogląd tego świadka, że wrogo nastawieni do Polaków byli ci Niemcy, którzy nie posiadali własnego majątku, interesu czy gospodarstwa i musieli pracować u innych.

Warto jeszcze zastanowić się przez chwilę nad tym, czy niemieckie sklepy nie były przypadkiem bojkotowane przez Polaków. W opowiadaniach świadków wielokrotnie pojawia się nazwisko niemieckiego mleczarza Jaucha, który prowadził swój interes przy ulicy Św. Andrzeja. „Jauch był dobry dla wszystkich pracowników i miły dla klientów” — mówi Izabella Piaskowska. Do jego sklepu uczęszczała mama pana Kazimierza Strauchmana, który wspomina: „Moja mama nie czuła pogardy dla miejscowych Niemców i nie widziała konieczności chodzenia wyłącznie do polskich sklepów”.

Ale pani Jadwiga Giełwanowska stwierdza jednoznacznie: „Polacy wspierali polski naród, chodzili do polskich sklepów i polskich lekarzy”. Jaka zatem była prawda? Pewnie bywało różnie. Można zrozumieć, że w wielu przypadkach Polacy dokonywali zakupów w polskich sklepach z powodów praktycznych (bliskość sklepu) lub dlatego, że znali właściciela. Piekarz Wybrański, mleczarz Płotka, rzeźnik Benedykciński, aptekarze Moll, Reszka czy Ośmiałowski, księgarz Knast — to uznane i popularne polskie firmy. Hasło „Kupuj tylko u Polaków” nie było więc pustym sloganem. W większym jednak stopniu dotyczyło bojkotu sklepów żydowskich niż niemieckich — co znajduje wyraźne odbicie w „Dzienniku Kujawskim”.

Cisza przed burzą
Gdy w końcu kwietnia 1939 roku Hitler zanegował polsko-niemiecką deklarację o niestosowaniu przemocy, część mniejszości niemieckiej przyjęła postawę skrajnie wrogą w stosunku do państwa polskiego. Coraz częstsze były akty działalności o charakterze szpiegowskim. Problem „piątej kolumny” nasilał się. To w większości miejscowi Niemcy stali się głównym źródłem kadr powołanej przez Himmlera tajnej organizacji Selbstschutz, która swoje struktury tworzyła jeszcze przed wrześniem 1939 roku. Dowódcą jej północnego odcinka został SS-Oberführer Ludolf von Alvensleben.

Przygotowania do ewentualnej wojny czynili też Polacy. Ślady tych działań zachowały się w Muzeum I LO im. Jana Kasprowicza. W kronice Bratniej Pomocy znajdują się zdjęcia ukazujące przedstawicieli gimnazjum wręczających w prezencie uzbrojenie dowódcy stacjonującego w Inowrocławiu 59 pułku piechoty wielkopolskiej. Zachowane fotografie z tamtego okresu wyraźnie ilustrują wzrost nastrojów patriotycznych (czyny społeczne, uroczystości narodowe).

Sytuację, panującą w powiecie inowrocławskim w pierwszej połowie 1939 roku, najlepiej ukazuje gazeta „Dziennik Kujawski”. Liczne artykuły z kwietnia i maja informują o naborze ochotników na tzw. żywe torpedy. Jedna osoba może spowodować straty nieprzyjaciela w wysokości 300–500 milionów złotych — podaje gazeta. Chętnych w Inowrocławiu nie brakowało, zgłosiła się nawet piętnastoletnia harcerka z drużyny im. Generałowej Zamoyskiej.

Niemców oskarżano o spekulacje monetarne, ponieważ z obiegu zniknęły nagle monety dwu-, pięcio- i dziesięciozłotowe. Głośny spór dotyczył też stawów miejskich i okolicznych jezior. Wszyscy bowiem wiedzieli, że inowrocławscy Niemcy dzierżawili najbardziej zarybione jeziora w okolicy: Janikowskie, Trląg, Mielno, Wolickie. Poruszano też problem mleczarń, gdyż okazało się, że 90% władz i dozoru technicznego spółdzielni mleczarskich stanowili Niemcy.

Polscy mieszkańcy samorzutnie likwidowali niemieckie napisy, między innymi na gmachu loży masońskiej przy ulicy Solankowej, a władze miasta zarekwirowały stojący przy tej ulicy budynek szkoły niemieckiej.

Z gazet nie wynika jednak, aby codzienne stosunki uległy jakiemuś gwałtownemu pogorszeniu. Zanotowano kilka incydentów. Ulrich Kuss wspomina, że tuż przed wybuchem wojny jeden z niemieckich pracowników drukarni „Kujawischer Bote” został zabity przez Polaków gdzieś pod Inowrocławiem. „Zginął tylko dlatego, że był Niemcem” — dodaje.

Polscy świadkowie nie potwierdzają, aby działo się coś nadzwyczajnego. Tadeusz Dreliszak relacjonuje: „nie czuliśmy represji ze strony naszych sąsiadów” — nawet w obliczu nieuchronnej wojny

W ostatnich dniach sierpnia władze zainicjowały kopanie rowów przeciwlotniczych. Zygmunt Frąszczak nie zauważył jednak nic specjalnego. „Atmosfera była bardzo dobra, na tyle dobra, że w ogóle nie czuło się, jak zbliża się wojna” — wspomina. W podobnym tonie wypowiada się Kazimierz Strauchman: „W mieście nie było paniki, raczej wszyscy starali się zachować spokój”. Wszyscy czuli jednak, że — jak zauważa Kunegunda Szczupak — „Coś wisiało w powietrzu” [zob. dokument 2: Przygotowania].

Pierwsze dni września
Nastał pamiętny piątek, 1 września 1939 roku. Już od wczesnych godzin rannych polskie radio nadawało komunikaty o rozpoczęciu działań wojennych.

Jeszcze tego samego dnia od strony Bydgoszczy zaczęli nadciągać pierwsi uciekinierzy. Zajęły się nimi członkinie PCK, które zorganizowały kuchnię polową. Rannych opatrywali lekarze — dr Czesław Bydałek oraz dr Irena Konieczna. W całym mieście zarządzono zaciemnienie, a mieszkańcy zaklejali paskami papieru wszystkie szyby, aby za szybko nie powylatywały.

Autorów projektu zainteresował jednak szczególnie nie sam przebieg wydarzeń, ale przemiany w stosunkach pomiędzy miejscowymi Polakami i Niemcami. Co zmieniło się w czasie tych kilku dni? Jest rzeczą oczywistą, że musiała zaistnieć daleko idąca nieufność nawet w relacjach między zgodnie dotąd żyjącymi sąsiadami.

Z relacji świadków wynika, że wraz z wybuchem wojny gwałtownie wzrosły obawy w stosunku do niemieckich mieszkańców miasta. Mnożyły się podejrzenia, oskarżenia, a wraz z nimi następowały aresztowania. Autorom projektu opowiedział o tym Ulrich Kuss, który jako kilkunastoletni chłopak został oskarżony o antypolską działalność i ledwo uszedł z życiem, następnie zaś — wraz z innymi niemieckimi obywatelami Inowrocławia — zatrzymano również jego ojca. Świadek ten nie widział osobiście, aby polscy inowrocławianie zabijali niemieckich mieszkańców miasta, ale relacjonuje, że po wkroczeniu wojsk Wehrmachtu uczestniczył w ekshumacji ciał rozstrzelanych Niemców [zob. dokument 3: Opowieść Niemca z Inowrocławia].

Polscy świadkowie wspominają z kolei o niemieckich działaniach dywersyjnych. Opowiada o tym między innymi Edmund Łuczkowiak a także Ludomira Kordylas, która pamięta, że słyszała jakoby Julius Kadalowski (Niemiec, właściciel rakarni) dawał znaki niemieckim samolotom zwiadowczym przy pomocy dużych luster, umocowanych na kominie rakarni. Panującą wówczas atmosferę podejrzeń potwierdza prof. Marian Biskup, który wspomina także o kilku niemieckich ofiarach śmiertelnych. O zabiciu przedstawicieli niemieckiej rodziny Fuchsów opowiada też Stanisław Mikołajczak [zob. dokument 4: „Piąta kolumna”].

Wszystko wskazuje na to, że niemieckich ofiar było znacznie więcej. Autorzy sprawdzili, że zgony Niemców zostały odnotowane w księgach inowrocławskiego Urzędu Stanu Cywilnego. W „Księdze Zgonów 1939” pod nr 483, 484, 499 obok Ottona Fuchsa, znanego niemieckiego ogrodnika, którego jakże dobrze wspominają polscy świadkowie, są jeszcze dwaj jego synowie: Hans i Emil, także ogrodnicy. Zginęli więc wszyscy mężczyźni w tej rodzinie. Nikt jednak nie wie, w jakich to się stało okolicznościach.

Z rąk Polaków zginął również Kadalowski (właściwie Kadolowski). Czy rzeczywiście był winny? — tego nie wiemy. Później ulica Orłowska, w pobliżu której mieszkał, otrzymała jego imię. Podobnie było prawdopodobnie z innymi niemieckimi patronami ulic: Ottonem Fuchsem, Ottonem Berndtem, Karlem Scheidlerem, Ottonem Schmidtem czy Herbertem Lemke. Nie sposób już dzisiaj ustalić, czy byli to faktycznie dywersanci, czy może ofiary pomówień i ogólnej psychozy wojennej.

Kim był patron ulicy Herbert Lemke?
W tej samej księgi zgonów USC z 1939 roku udało się odnaleźć odpowiedź na pytanie, które leżało u początków projektu. Pod numerem 522 autorzy znaleźli zapis o wyjątkowo bogatej treści. Herbert Lemke w chwili śmierci był właścicielem prywatnego zakładu przy ulicy Orłowskiej 24. Żył w latach 1906–1939. Jego ojciec Heinrich był maszynistą kolejowym.

O zgonie Herberta Lemke doniosła żona Gertruda. Zachował się też zapis, że świadkami śmierci byli: Heinrich Lemke (czyli ojciec) zamieszkały przy Jacobstrasse (tj. ulicy Św. Jakuba) nr 60 oraz ogrodnik Georg Baer zamieszkały przy ulicy Heilig-Geist-Strasse (Św. Ducha) nr 41.

Ta śmierć, prawdopodobnie całkiem niepotrzebna, nastąpiła w dniu 7 września 1939 roku, a więc w przeddzień rozpoczęcia niemieckiej okupacji miasta. Niedługo potem imieniem Herberta Lemke nazwali Niemcy ulicę Przypadek, która sąsiaduje z Orłowską. Inowrocławska ulica otrzymała więc imię zupełnie przeciętnego człowieka.

Bitwa o Markowice
Areną spektakularnego wydarzenia stała się 8 września 1939 roku niewielka wieś Markowice, położona około 11 km na południe od Inowrocławia. Wieś słynęła z pięknego sanktuarium maryjnego. Znajdował się tam ponadto wielki majątek niemieckiej rodziny Heidebrecków. Założycielem tej fortuny był Arnold von Wilamowitz-Moellendorff, którego dwaj synowie byli znanymi postaciami: starszy Hugo (1840–1905) został prowincjałem poznańskim, a Ulrich (1848–1931) — światowej sławy filologiem klasycznym.

W gospodarstwie oraz w pałacu zatrudnieni byli zarówno Niemcy, jak i Polacy. Świadkowie zgodnie zeznają, że niemieccy właściciele bardzo dobrze traktowali swoich pracowników. Potwierdza to pani Stanisława Filipczak, która mówi, że z okazji świąt pracownicy dostawali dodatkową żywność czy naftę, mogli też korzystać z księgozbioru zgromadzonego przez dziedziczkę. Wspomina o tym również Ewald Reich, który wychowywał się z dziećmi kamerdynera Stanisława Kalety, mieszkającego z rodziną we dworze; były tu wspólne uroczystości, bywano też na polskich weselach.

W dniu 8 września zdarzyło się jednak coś, co na długie lata zmieniło życie mieszkańców Markowic. Gdy do opuszczonego tymczasowo majątku wjeżdżał kilkunastoosobowy patrol niemieckich żołnierzy, do ataku przystąpili miejscowi Polacy. Doszło do prawdziwej bitwy, w efekcie której zginęli nie tylko wszyscy niemieccy żołnierze, ale również niemal wszyscy niemieccy mieszkańcy wioski (Polakom chodziło zapewne o zlikwidowanie świadków). Uratował się tylko kasjer Jaschik, który zdążył ukryć się w klasztorze. W odwecie Niemcy zamienili Markowice w karną osadę, a wielu ludzi, w tym całkowicie niewinnych zakonników z klasztoru (choć to oni uratowali Jaschika), wywieziono do obozów lub rozstrzelano.

Wydarzenie to ma już swoje opracowanie, jednak autorzy dotarli do relacji urodzonego w Markowicach Niemca Ewalda Reicha, który przed paroma laty odwiedził Kujawy i przekazał swoje wspomnienia nauczycielowi, opiekunowi projektu, panu Edmundowi Mikołajczakowi.

Pan Reich przeżył, gdyż we wrześniu 1939 roku przebywał poza Markowicami. Podczas omawianych wydarzeń śmierć ponieśli jednak wszyscy jego bliscy: ojciec Adolf (ogrodnik w majątku Heidebrecków), mama Anna, siostra Gertruda oraz brat Walther. W jednym dniu stracił całą swoją rodzinę. Nie mógł zrozumieć, dlaczego Polacy tak okrutnie obeszli się ze swymi niemieckimi sąsiadami, z którymi przykładnie współżyli w okresie przedwojennym. Zapewniał, że jego rodzina przez cały czas pozostawała lojalna wobec państwa polskiego, a on sam najbardziej cenił sobie tytuł mistrza Polski w wioślarstwie (uprawiał wioślarstwo w Bydgoszczy). Po latach pan Ewald Reich przybył z niemieckiego Belm do Markowic, by złożyć kwiaty i pamiątkową szarfę na miejscu, w którym przed laty pochowani zostali markowiccy Niemcy.

Okupacja
Zanim jeszcze wojska niemieckie wkroczyły do miasta, część tutejszych Niemców już świętowała zwycięstwo. Opisuje to Jerzy Weber, emerytowany nauczyciel, który w dniu 7 września 1939 roku był świadkiem następującej sceny. Ulicą Solankową przejeżdżał otwarty samochód osobowy przystrojony czerwoną flagę ze swastyką. Siedziało w nim trzech inowrocławian, których pan Weber od razu rozpoznał. Byli to: Emil Nickel — krawiec („mój krawiec, mieszkający vis a vis przy ulicy Wikaryjka…”), Willi Jaretzky — właściciel składnicy drewna przy ulicy Staszica oraz Georg Radetzki — właściciel znanej winiarni i octowni przy ulicy Św. Mikołaja. Paradowali po mieście, zanim wkroczył Wehrmacht! Jadący w samochodzie Georg Radetzki, to ten sam właściciel hurtowni win i octowni, którego wspomina Władysław Hetmaniak, mówiąc: „Niemiec bardzo życzliwy dla wszystkich”.

Gdy już nastała okupacja, nowe hitlerowskie władze miały doskonały pretekst do akcji odwetowej, a raczej do tego, aby przeprowadzić zaplanowaną od dawna selekcję polskich mieszkańców. Rozpoczęła się gehenna Polaków. Jednak i wówczas zdarzało się, że Polacy spotykali się z przykładami życzliwości i pomocy ze strony swoich niemieckich sąsiadów. Anna Możdżeń mówi: „Pamiętam, że jeden z tutejszych Niemców został potem gestapowcem. Był człowiekiem dobrym dla swoich” (przy czym z kontekstu wynika, że chodzi tu raczej o sąsiadów w ogóle, nie tylko Niemców). „Gdy było zimno, jeden ze znajomych Niemców podarował mi sweter” — wspomina Kazimierz Strauchman [zob. dokument 5: Okupacja Inowrocławia].

Lojalni sąsiedzi czy wrogowie?
W świetle przytoczonych materiałów odpowiedź na pytanie, jacy byli inowrocławscy Niemcy, nie może być jednoznaczna. W gronie ponad ośmiu tysięcy Niemców zamieszkujących w 1939 roku powiat inowrocławski znajdowali się różni ludzie. To zupełnie zrozumiałe. Dokładnie to samo można by powiedzieć o Polakach. Niemożliwe jest ustalenie, ilu kujawskich Niemców marzyło o powrocie wielkich Niemiec — z Pomorzem, Wielkopolską i zachodnimi Kujawami. Trzeba pamiętać, że dla wielu z nich Traktat wersalski był dyktatem nie do przyjęcia. Działalność organizacji o charakterze rewizjonistycznych z osławionym Selbstschutzem na czele jest udowodnionym faktem. Z całą pewnością po dojściu Hitlera do władzy lojalnych Niemców zaczęło ubywać.

Świadkowie opowiadają o działaniach „piątej kolumny”, ale pamiętają także o przykładach zachowań zupełnie odmiennych. Przypominają sobie o pomocy, którą uzyskali od niemieckich sąsiadów. Bywało, że Niemcy ratowali im życie. Czasem jednak niemieccy sąsiedzi z początkiem wojny ukazywali swą „drugą” twarz.

Ostatnie dni sierpnia i pierwszy tydzień września 1939 roku to czas zupełnie wyjątkowy. Wówczas ujawniają się różne, niekiedy całkiem skrajne postawy. Pojawia się też wzajemna nienawiść. W tej szczególnej atmosferze łatwo było o niesłuszne podejrzenia i posądzenia. Wojenna psychoza robiła swoje. Tym trzeba chyba tłumaczyć to, co stało się w Inowrocławiu czy Markowicach, gdzie zginęli także ludzie całkiem niewinni, nieraz całe rodziny. Jeden ze świadków tamtych wydarzeń, Kazimierz Strauchman, powiedział na zakończenie swojej relacji: „Według mnie człowieka nie można sądzić po tym, czy jest Niemcem, czy Polakiem. Po prostu są ludzie źli i dobrzy”.

Edmund Mikołajczak